ZOFIA GRAMZ - Po co to komu
Otwarcie: 29.01.2016 / 18:00 | |
Miejsce: Galeria Arsenał, ul. A. Mickiewicza 2, Białystok | |
Artyści: Zofia Gramz | |
Kurator: Agata Chinowska |
Monika Weychert Waluszko
Z subtelnych odcieni szarości wychodzą potwory. Jak to z cienia
"Po co to komu"? Zofia Gramz zestawia spożywanie konfitur w bardzo dystyngowany sposób z badaniami dalekich galaktyk, miłość ze sztuką konceptualną. Pozornie wszystkie te obszary nie są potrzebne człowiekowi do przeżycia: można nieelegancko zaspokoić głód, prokreować bez miłości, być na Ziemi i nie patrzeć w gwiazdy, do których dotarcie zabrałoby czas dziesięciu kolejnych ludzkich żywotów. W specjalnie przygotowanym na wystawę w białostockiej Galerii Arsenał filmie zestawione zostają różne czynności. To zaledwie krótkie spojrzenie rzucone przez artystkę na daną dziedzinę. Ucięte scenki sprawiają wrażenie pokazu abstrakcyjnych gestów. Wbrew obiegowym opiniom to nie artyści wypadają tu na tych, którzy działają irracjonalnie. Przeciwnie: to właśnie praca twórcza zdaje się mieć namacalny sens na tle innych ludzkich aktywności...
Gramz realizuje topos „świata na opak”. Jej rysunki przesiąknięte są logiką karnawału. Michaił Bachtin nakreślił granicę między zwykłym śmiechem satyrycznym a śmiechem karnawałowym. Satyryk operuje śmiechem negującym, sam zaś sytuuje się poza zjawiskami, które obśmiewa. Karnawalizacja realizuje się poprzez równouprawnienie różnych języków społecznych, swobodną fikcję, wymieszanie pierwiastków poważnych i komicznych, człowieczeństwa i zwierzęcości, obecność zarówno stylu wulgarnego, jak i wzniosłego, elementy skandalizujące i obrazoburcze, parodię i pewną dozę nieodzownego smutku. Zakłada brak dystansu pomiędzy narratorem a światem przedstawionym. Śmiech karnawałowy jest śmiechem totalnym, uniwersalnym, obejmuje całość świata, w tym uczestników karnawału. „Groteskowe ciało – pisze Bachtin – nie jest wyodrębnione z reszty świata, jest niezamknięte, nieukończone, niegotowe, samo siebie przerasta, wyrasta poza swoje granice. Podkreślone zostają te części ciała, [...] za których pośrednictwem ciało samo wystawia się niejako na świat; a zatem – otwory, wypukłości, wszelkie odgałęzienia i wyrostki: otwarte usta, genitalia, piersi, fallus, gruby brzuch, nos. [...] – ciało odsłania swoją istotę, to, co w nim sprowadza się do wzrostu i przekroczenia granic”. Prace eklektyczny outfit, chęć bycia takim jak wszyscy, zabawa w indian, człowiek enigma mogłyby być ilustracją tego cytatu. Postaci falują, są giętkie lub nieoczekiwanie sztywne – nie do końca w tych miejscach, w których się spodziewamy. Nieproporcjonalne kończyny – rozciągają się w nieskończoność, by tu i ówdzie stawać się kaleko-przykrótkie. Czasem rysunki zaskakują precyzją i sugestywnością, aby dalej rozlać się w plamy, chmury, kleksy. Jak w wypadku pracy przymierzając za ciasne futro czy pierwszoplanowej postaci Dnia Niepodległości.
Ciekawa jest w pracach autorki relacja między niezwykle spójną, indywidualną wizją świata przedstawionego setek dzieł – a towarzyszącymi im podpisami. Co ważne, nie są one elementami tworzonych przedstawień. W pewnym jednak sensie najbardziej przypominają myślo-obrazy Pawła Susida. „Stworzenie lapidarnego tekstu, który towarzyszy formie plastycznej, prowadzi z nią dialog, jest już na tyle trudne, że uczyniło mnie poniekąd analfabetą. (...) Tak wielką wagę przywiązuję do znaczenia każdego słowa, tak ciężko jest mi napisać zdanie, żeby nie znaleźć w nim przewrotnego sensu”. U artystki także znajdujemy wycyzelowane, krótkie i trafne podpisy. Operują one na materii bardzo aktualnej – są niczym strumień medialnego przekazu przepuszczony przez filtr autorki. Osadzają się na nim wybrane hasła, aktualne imperatywy, powtarzające się gagi, internetowe memy. Któż bowiem nie posyłał przyjaciołom zwierząt internetowych, kiedy nuda zabija wymianę zdań na czacie, lub nie ceni sobie bycia na bieżąco poprzez czytanie internetowych artykułów czy sprawdzanie facebooka. Z owymi podpisami łatwo się identyfikować odbiorcom poprzez ich własne doświadczenie, a uczucie przyjemności płynie z łatwej deszyfracji. Poczucie humoru nie podlega woli i leży poza możliwością oceny moralnej. Podobnie jak w wypadku opisywanego przez Umberto Eco cukierka – swoim nastawieniem nie jesteśmy w stanie zmienić jego smaku. Jeśli jest słodki, to jest słodki, a jeśli gorzki – to gorzki. „(...) skoro zatem Czarny Korsarz płacze, to biada nikczemnikowi, który się śmieje. Ale biada też głupkowi, który potrafi się jedynie wzruszyć. Trzeba umieć rozmontować mechanizm”. Tak jak ze wzruszeniem jest i z rozbawieniem. Bon moty Gramz wywołują uśmiech automatycznie.
A jak funkcjonuje mechanizm? Przewrotna moc niewielkich prac wynika z napięcia pomiędzy samymi rysunkami a ich warstwą językową. Ich śmieszność pochodzi bowiem z dwu niezależnych porządków. Niczym w idealnym picture-booku obie warstwy: obraz i tekst nie mogą istnieć bez siebie, ale jednocześnie zachowują autonomię. To, co subiektywne, zestawione jest z tym, co zestandaryzowane. To, co w obrazach ukryte i niewypowiedziane pulsuje „pod powierzchnią dnia” – z tym, co wszechobecne i dostępne codzienności każdego czytelnika podpisów. Istnieje wiele poglądów w kwestii źródeł efektu komicznego, lecz na ogół przyjmuje się, że jego istota polega na ujawnianiu zaskakującej sprzeczności, kontrastu, będących wynikiem przedstawienia osób, sytuacji odbiegających od oczekiwań odbiorcy. To jest śmiech na granicy przerażenia czy zasmucenia. By pojąć tę prawidłowość u Gramz, wystarczy spojrzeć na jej Sebastiana. Ikoniczna postać św. Sebastiana otoczona jest wielką czcią w Kościele. Jego przerastający oczekiwania hierarchów kult bywał jednak krytykowany i uznawany za niebezpieczny. Andreas Sternweiler – teolog z Wormacji – tak pisał o tym zjawisku w sztuce sakralnej: „Kult tej postaci wskazuje na wpływy pogańskie antycznego kultu postaci Apollina oraz mityczny fakt jego powtórnego ożywienia. Jest to próba integracji antycznego, greckiego mitu z tradycją chrześcijańską”. Jednocześnie piękny męczennik stał się ikoną homoseksualnych pragnień. Ukazywany w chwili agonii Sebastian pozwala łączyć zmysłowe doznania: śmierć, męka, cierpienie graniczą w jego przedstawieniach z ekstazą. Jest bytem na pograniczu pogaństwa i chrześcijaństwa, świętości i tajemnego grzechu. U Gramz także jest hybrydą: syreny i zblazowanego chłopczyka z modnej knajpki. Narcystycznemu młodzieńcowi nawet strzały w brzuchu nie przeszkadzają w samozachwycie. Jednak mimo kokieteryjnej postawy jego mikre ciałko raczej śmieszy i wzbudza politowanie. Niekoniecznie budzi odczucia opisane przez Vasariego w wypadku Sebastiana Fra Bartolomea: nadmiernego podniecenia u oglądających. A z drugiej strony: może tak dzisiaj wygląda męczennik? Już niezbyt święty, taki po prostu Sebastian, zakładnik wszechobecnych stereotypów płci?
Jednym z powtarzających się motywów w twórczości artystki jest cielesność. Pozornie zwalczone myślenie kategoriami determinizmu płciowego zostało z powodzeniem zastąpione wszechobecną presją społeczną podczas socjalizacji i nauki społecznych ról. Dziś seksizm powraca w zawoalowanej formie: odwoływania się do przemian hormonalnych, do zalet, które wynikają z warunkowania płcią. Masz wolny wybór, ale lepiej zrób sobie twarz kogoś bardzo znanego, pamiętaj, jak optycznie wydłużyć nogi i ukryć mankamenty, bądź strzaskana na heban. W każdym razie musisz przejść Kurs czucia się kobieco, ponieważ w końcu on daje ogłoszenie: Interesuję się motoryzacją, poznam szczupłą. Oto Barbie może już być lekarką bez granic, reporterką, astronautką, inżynierem komputerowym, zawodową snowboardzistką, ale wciąż z perfekcyjną figurą, makijażem i fryzurą. Musi być wciąż młodsza, bardziej wysportowana, szczuplejsza i bielsza. Gramz pokazuje sytuację kobiet i mężczyzn, którym trudno się wpasować w ów kanon i dostosować do zawyżonych oczekiwań otoczenia.
Rysunki Gramz roją się od postaci fantastycznych, zwierząt, potworków. Te hybrydy mają cechy, które jesteśmy skłonni przyjąć jako własne i obce jednocześnie. Jako fenomeny brzegowe świetnie opisują, kim jesteśmy jako zbiorowość. „Anomalny nie jest ani jednostką, ani gatunkiem, dysponuje on jedynie afektami i nie zawiera w sobie ani uczuć rodzinnych, ani subiektywnych, ani też cech rodzajowych czy znaczących. Zarówno czułość, jak i klasyfikacje właściwe ludziom są mu obce. Lovecraft określa ową rzecz czy też byt mianem Outsidera, tyleż linearnej, co mnogiej Rzeczy, która dociera aż do granicy i ją przekracza: »rojący się, bulgoczący, chwiejny, spieniony, szerzący się niczym zakaźna choroba, ów horror bez imienia«. Ani jednostka, ani gatunek”. W filmie Zdrowie i trzeźwość migotliwe przemiany Syreny i Orła możemy obserwować rozłożone w czasie. A wraz z nimi wyjaskrawiony i uwidoczniony zmieniający się puls miasta i historii. Praca na pograniczu wizualnego rebusu i testu plam atramentowych Rorschacha: A) Robal, B) Dwa borsuki, C) Twoja stara ukazuje skłonność ludzkiego mózgu do interpretowania niewyraźnych plam jako kształtów twarzy: rozpoznawalnych, choć nie zawsze przyjaznych. Może być to Matka Boska zrodzona z płynu do mycia okien, ale też potwór wyłaniający się z pnia drzewa. Czy taka właśnie jest genealogia anomalnych zjaw zaludniających naszą mitologię? Świat pełen dziwnych stworów jest nieco oniryczny, nieco mistyczny, ale też nieco przaśny, obarczony naszymi błędami percepcyjnymi – ta kombinacja odbiera rysunkom Gramz jakikolwiek rys pretensjonalności czy schlebiania pospolitym gustom. To inteligentna i bardzo wyrafinowana gra z bestiariuszami różnych epok.
Śledząc tytuły solowych wystaw, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że są kolejnymi spowiedziami Gramz: „Cichutko żyję i się wcale nie ograniczam” (2010), ,,Zdrowie i trzeźwość” (2011), ,,Broda, wąsy , okulary... nie ma jak się schować” (2011), „Nic się nie stało” (2013), „Co by tu porobić przed śmiercią” (2015) i w końcu „Po co to komu” (2016). Trudno jednak powiedzieć, czy mamy tu do czynienia z doświadczeniem indywidualnym, czy pokoleniowym. Rysowniczka naświetla odbiorcom społeczno-ekonomiczne funkcjonowanie artystów. Często w zestawieniu z ich socjologicznym wizerunkiem tworzonym na zewnątrz artystycznego środowiska. Czy chęć bycia takim jak wszyscy jest znakiem czasu reprezentatywnym dla całej grupy twórców? Czy wyrazem zmęczenia tej właśnie indywidualistki? Czy bolą ją plecy? Czy w taki sposób żegnała Ojca? Czy tak wyznacza sobie cel i przy nim stoi? Odbiorca nie może tego zweryfikować. Jednak w jakiś przewrotny sposób prace przywodzą na myśl Dzienniki z lat osiemdziesiątych Teodora Parnickiego. Pisarz notował codziennie kilkadziesiąt słów w określonym kluczu: ile wypił alkoholu, ile stron kolejnych książek napisał, co przeczytał i z kim się kontaktował. Z tych wyjątkowo wstrzemięźliwych not można wyczytać prawdę o toczonej z trudem, i wreszcie przegranej, walce z alkoholizmem, o relacji między piciem i twórczością, depresji i słabości organizmu, o warsztacie pisarza, o źródłach jego poszukiwań, fascynacjach i lekturach pomocniczych, wreszcie o literackim światku PRL-u – od wydawców po krytyków, życiu towarzyskim i niezwykłej symbiotycznej relacji z żoną. Na podstawie kilku linijek jesteśmy w stanie odtworzyć cały świat w jego skomplikowanym bogactwie. Podobnie jest z dość enigmatycznymi pracami rysowniczki. To jest pamiętnik, ale bardzo ciekawie problematyzowany przez samą autorkę. Artystka próbuje skontrolować, w którym momencie jej myśli wprost spływają na kartkę niczym w trakcie seansu pisania automatycznego. A w którym poddana zostaje presji otoczenia medialnego tak silnej, że jest skazana na „przepisywanie” otaczającego ją świata. „Ogrom informacji medialnych próbuje przebić się, przykuć uwagę obrazem i hasłem usiłującym wzbudzić jak najsilniejsze emocje. Po drugiej stronie monitora w spokojnym, bezpiecznym otoczeniu siedzi człowiek, który z jednej strony reaguje na to wszystko emocjonalnie, a z drugiej czuje się wobec tego natłoku problemów bezsilny. Z czasem obojętnieje i przestaje odróżniać rzeczy ważne od mniej istotnych (…)”. A tematów podejmuje artystka sporo i w sposób dojmujący. Niektóre powracają jak refren czy kolejne części fugi. Możliwe, że stają się obsesją, wynikają z poczucia bezsilności, osamotnienia. A może tylko są przedmiotem drobiazgowych studiów?
Przyglądając się tym pracom, warto też sprawdzić, czy w postawionym przed nami lustrze odbijamy się jako zagubieni ludzie, hybrydy czy potwory. Czy to, co wydaje się nam istotą życia, jest w pewnej skali tylko igraszką idioty? I "Po co to komu"?
Bibliografia:
http://zofiagramz.blogspot.com (dostęp 16.01.2016)
Bachtin. Dialog, język, literatura, red. E. Czaplejewicz i E. Kasperski, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1983
Jan Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, tłum. M. Kurecka i W. Wirpsza, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1985
Agata Kłocińska, Karnawał wobec sacrum. O ludyczności kultury współczesnej, „Kultura i wartości”, nr 3 (2012), s. 117–134
Paweł Susid, http://culture.pl/pl/tworca/pawel-susid (dostęp 16.01.2016)
Umberto Eco, Superman w literaturze masowej. Powieść popularna: między retoryką a ideologią, tłum. J. Ugniewska, Znak, Kraków 2008
Janusz Boguszewicz, Święty Sebastian – patron gejów?, http://homiki.pl/index.php/2008/01/wity-sebastian-patron-gejw (dostęp 16.01.2016)
W.J.T. Mitchell, Czego chcą obrazy?, NCK, Warszawa 2015
Mary F. Rogers, Barbie jako ikona kultury, tłum. E. Klekot, Muza, Warszawa 2003
Natasha Walter, Żywe lalki. Powrót seksizmu, tłum. E. Smoleńska, Czarna Owca, Warszawa 2012
Gilles Deleuze i Felix Guattari, Tysiąc plateau, II tom Kapitalizmu i schizofrenii, red. Joanna Bednarek (brak informacji o tłumaczu), Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, Warszawa 2016
Teodor Parnicki, Dzienniki z lat osiemdziesiątych, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2008
Marcin Krasny, Bank Pekao PROJECT ROOM. Zofia Gramz. „Nic się nie stało”, tekst kuratorski, http://www.csw.art.pl/index.php?action=aktualnosci&s2=1&id=710&lang= (dostęp 16.01.2016)
Zofia Gramz
Zofia Gramz urodziła się w 1981 roku w Szczecinie. Mieszka i pracuje w Warszawie. W latach 2003–2008 studiowała na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie u prof. Jana Kucza, Grzegorza Kowalskiego i Zofii Glazer-Rudzińskiej. Dyplom obroniła w 2008 roku w pracowni prof. Romualda Woźniaka. W 2011 roku dzięki rocznemu stypendium artystycznemu Dzielnicy Śródmieście m. st. Warszawy przygotowała wystawę w przestrzeni miejskiej pt. „Zdrowie i trzeźwość”. Za serię rysunków otrzymała w 2012 roku nagrodę w polskim etapie Henkel Art Award.
Spośród wystaw, w których artystka brała udział, warto wymienić grupowe: „Warianty. Pracownia Kowalskiego 2006/2007” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie (2007), „To draw” w galerii Anna Nova w Petersburgu (2013) oraz indywidualne: „Cichutko żyję i się wcale nie ograniczam” (2010) oraz „Broda, wąsy, okulary, nie ma jak się schować” (2011) – obie w galerii Heppen Transfer w Warszawie, „Nic się nie stało” w Bank PKO Project Room w CSW Zamek Ujazdowski (2013) oraz „Co by tu porobić przed śmiercią” w Galerii Monopol w Warszawie (2015).
Więcej informacji o artystce: http://zofiagramz.blogspot.com/
Wydarzenia towarzyszące:
30 stycznia, godz. 11:00 - oprowadzanie autorsko-kuratorskie po wystawie.
Wydarzenie będzie dostosowane do potrzeb osób niesłyszących oraz niedosłyszących.
Wstęp wolny. Zapraszamy!
Z subtelnych odcieni szarości wychodzą potwory. Jak to z cienia
"Po co to komu"? Zofia Gramz zestawia spożywanie konfitur w bardzo dystyngowany sposób z badaniami dalekich galaktyk, miłość ze sztuką konceptualną. Pozornie wszystkie te obszary nie są potrzebne człowiekowi do przeżycia: można nieelegancko zaspokoić głód, prokreować bez miłości, być na Ziemi i nie patrzeć w gwiazdy, do których dotarcie zabrałoby czas dziesięciu kolejnych ludzkich żywotów. W specjalnie przygotowanym na wystawę w białostockiej Galerii Arsenał filmie zestawione zostają różne czynności. To zaledwie krótkie spojrzenie rzucone przez artystkę na daną dziedzinę. Ucięte scenki sprawiają wrażenie pokazu abstrakcyjnych gestów. Wbrew obiegowym opiniom to nie artyści wypadają tu na tych, którzy działają irracjonalnie. Przeciwnie: to właśnie praca twórcza zdaje się mieć namacalny sens na tle innych ludzkich aktywności...
Gramz realizuje topos „świata na opak”. Jej rysunki przesiąknięte są logiką karnawału. Michaił Bachtin nakreślił granicę między zwykłym śmiechem satyrycznym a śmiechem karnawałowym. Satyryk operuje śmiechem negującym, sam zaś sytuuje się poza zjawiskami, które obśmiewa. Karnawalizacja realizuje się poprzez równouprawnienie różnych języków społecznych, swobodną fikcję, wymieszanie pierwiastków poważnych i komicznych, człowieczeństwa i zwierzęcości, obecność zarówno stylu wulgarnego, jak i wzniosłego, elementy skandalizujące i obrazoburcze, parodię i pewną dozę nieodzownego smutku. Zakłada brak dystansu pomiędzy narratorem a światem przedstawionym. Śmiech karnawałowy jest śmiechem totalnym, uniwersalnym, obejmuje całość świata, w tym uczestników karnawału. „Groteskowe ciało – pisze Bachtin – nie jest wyodrębnione z reszty świata, jest niezamknięte, nieukończone, niegotowe, samo siebie przerasta, wyrasta poza swoje granice. Podkreślone zostają te części ciała, [...] za których pośrednictwem ciało samo wystawia się niejako na świat; a zatem – otwory, wypukłości, wszelkie odgałęzienia i wyrostki: otwarte usta, genitalia, piersi, fallus, gruby brzuch, nos. [...] – ciało odsłania swoją istotę, to, co w nim sprowadza się do wzrostu i przekroczenia granic”. Prace eklektyczny outfit, chęć bycia takim jak wszyscy, zabawa w indian, człowiek enigma mogłyby być ilustracją tego cytatu. Postaci falują, są giętkie lub nieoczekiwanie sztywne – nie do końca w tych miejscach, w których się spodziewamy. Nieproporcjonalne kończyny – rozciągają się w nieskończoność, by tu i ówdzie stawać się kaleko-przykrótkie. Czasem rysunki zaskakują precyzją i sugestywnością, aby dalej rozlać się w plamy, chmury, kleksy. Jak w wypadku pracy przymierzając za ciasne futro czy pierwszoplanowej postaci Dnia Niepodległości.
Ciekawa jest w pracach autorki relacja między niezwykle spójną, indywidualną wizją świata przedstawionego setek dzieł – a towarzyszącymi im podpisami. Co ważne, nie są one elementami tworzonych przedstawień. W pewnym jednak sensie najbardziej przypominają myślo-obrazy Pawła Susida. „Stworzenie lapidarnego tekstu, który towarzyszy formie plastycznej, prowadzi z nią dialog, jest już na tyle trudne, że uczyniło mnie poniekąd analfabetą. (...) Tak wielką wagę przywiązuję do znaczenia każdego słowa, tak ciężko jest mi napisać zdanie, żeby nie znaleźć w nim przewrotnego sensu”. U artystki także znajdujemy wycyzelowane, krótkie i trafne podpisy. Operują one na materii bardzo aktualnej – są niczym strumień medialnego przekazu przepuszczony przez filtr autorki. Osadzają się na nim wybrane hasła, aktualne imperatywy, powtarzające się gagi, internetowe memy. Któż bowiem nie posyłał przyjaciołom zwierząt internetowych, kiedy nuda zabija wymianę zdań na czacie, lub nie ceni sobie bycia na bieżąco poprzez czytanie internetowych artykułów czy sprawdzanie facebooka. Z owymi podpisami łatwo się identyfikować odbiorcom poprzez ich własne doświadczenie, a uczucie przyjemności płynie z łatwej deszyfracji. Poczucie humoru nie podlega woli i leży poza możliwością oceny moralnej. Podobnie jak w wypadku opisywanego przez Umberto Eco cukierka – swoim nastawieniem nie jesteśmy w stanie zmienić jego smaku. Jeśli jest słodki, to jest słodki, a jeśli gorzki – to gorzki. „(...) skoro zatem Czarny Korsarz płacze, to biada nikczemnikowi, który się śmieje. Ale biada też głupkowi, który potrafi się jedynie wzruszyć. Trzeba umieć rozmontować mechanizm”. Tak jak ze wzruszeniem jest i z rozbawieniem. Bon moty Gramz wywołują uśmiech automatycznie.
A jak funkcjonuje mechanizm? Przewrotna moc niewielkich prac wynika z napięcia pomiędzy samymi rysunkami a ich warstwą językową. Ich śmieszność pochodzi bowiem z dwu niezależnych porządków. Niczym w idealnym picture-booku obie warstwy: obraz i tekst nie mogą istnieć bez siebie, ale jednocześnie zachowują autonomię. To, co subiektywne, zestawione jest z tym, co zestandaryzowane. To, co w obrazach ukryte i niewypowiedziane pulsuje „pod powierzchnią dnia” – z tym, co wszechobecne i dostępne codzienności każdego czytelnika podpisów. Istnieje wiele poglądów w kwestii źródeł efektu komicznego, lecz na ogół przyjmuje się, że jego istota polega na ujawnianiu zaskakującej sprzeczności, kontrastu, będących wynikiem przedstawienia osób, sytuacji odbiegających od oczekiwań odbiorcy. To jest śmiech na granicy przerażenia czy zasmucenia. By pojąć tę prawidłowość u Gramz, wystarczy spojrzeć na jej Sebastiana. Ikoniczna postać św. Sebastiana otoczona jest wielką czcią w Kościele. Jego przerastający oczekiwania hierarchów kult bywał jednak krytykowany i uznawany za niebezpieczny. Andreas Sternweiler – teolog z Wormacji – tak pisał o tym zjawisku w sztuce sakralnej: „Kult tej postaci wskazuje na wpływy pogańskie antycznego kultu postaci Apollina oraz mityczny fakt jego powtórnego ożywienia. Jest to próba integracji antycznego, greckiego mitu z tradycją chrześcijańską”. Jednocześnie piękny męczennik stał się ikoną homoseksualnych pragnień. Ukazywany w chwili agonii Sebastian pozwala łączyć zmysłowe doznania: śmierć, męka, cierpienie graniczą w jego przedstawieniach z ekstazą. Jest bytem na pograniczu pogaństwa i chrześcijaństwa, świętości i tajemnego grzechu. U Gramz także jest hybrydą: syreny i zblazowanego chłopczyka z modnej knajpki. Narcystycznemu młodzieńcowi nawet strzały w brzuchu nie przeszkadzają w samozachwycie. Jednak mimo kokieteryjnej postawy jego mikre ciałko raczej śmieszy i wzbudza politowanie. Niekoniecznie budzi odczucia opisane przez Vasariego w wypadku Sebastiana Fra Bartolomea: nadmiernego podniecenia u oglądających. A z drugiej strony: może tak dzisiaj wygląda męczennik? Już niezbyt święty, taki po prostu Sebastian, zakładnik wszechobecnych stereotypów płci?
Jednym z powtarzających się motywów w twórczości artystki jest cielesność. Pozornie zwalczone myślenie kategoriami determinizmu płciowego zostało z powodzeniem zastąpione wszechobecną presją społeczną podczas socjalizacji i nauki społecznych ról. Dziś seksizm powraca w zawoalowanej formie: odwoływania się do przemian hormonalnych, do zalet, które wynikają z warunkowania płcią. Masz wolny wybór, ale lepiej zrób sobie twarz kogoś bardzo znanego, pamiętaj, jak optycznie wydłużyć nogi i ukryć mankamenty, bądź strzaskana na heban. W każdym razie musisz przejść Kurs czucia się kobieco, ponieważ w końcu on daje ogłoszenie: Interesuję się motoryzacją, poznam szczupłą. Oto Barbie może już być lekarką bez granic, reporterką, astronautką, inżynierem komputerowym, zawodową snowboardzistką, ale wciąż z perfekcyjną figurą, makijażem i fryzurą. Musi być wciąż młodsza, bardziej wysportowana, szczuplejsza i bielsza. Gramz pokazuje sytuację kobiet i mężczyzn, którym trudno się wpasować w ów kanon i dostosować do zawyżonych oczekiwań otoczenia.
Rysunki Gramz roją się od postaci fantastycznych, zwierząt, potworków. Te hybrydy mają cechy, które jesteśmy skłonni przyjąć jako własne i obce jednocześnie. Jako fenomeny brzegowe świetnie opisują, kim jesteśmy jako zbiorowość. „Anomalny nie jest ani jednostką, ani gatunkiem, dysponuje on jedynie afektami i nie zawiera w sobie ani uczuć rodzinnych, ani subiektywnych, ani też cech rodzajowych czy znaczących. Zarówno czułość, jak i klasyfikacje właściwe ludziom są mu obce. Lovecraft określa ową rzecz czy też byt mianem Outsidera, tyleż linearnej, co mnogiej Rzeczy, która dociera aż do granicy i ją przekracza: »rojący się, bulgoczący, chwiejny, spieniony, szerzący się niczym zakaźna choroba, ów horror bez imienia«. Ani jednostka, ani gatunek”. W filmie Zdrowie i trzeźwość migotliwe przemiany Syreny i Orła możemy obserwować rozłożone w czasie. A wraz z nimi wyjaskrawiony i uwidoczniony zmieniający się puls miasta i historii. Praca na pograniczu wizualnego rebusu i testu plam atramentowych Rorschacha: A) Robal, B) Dwa borsuki, C) Twoja stara ukazuje skłonność ludzkiego mózgu do interpretowania niewyraźnych plam jako kształtów twarzy: rozpoznawalnych, choć nie zawsze przyjaznych. Może być to Matka Boska zrodzona z płynu do mycia okien, ale też potwór wyłaniający się z pnia drzewa. Czy taka właśnie jest genealogia anomalnych zjaw zaludniających naszą mitologię? Świat pełen dziwnych stworów jest nieco oniryczny, nieco mistyczny, ale też nieco przaśny, obarczony naszymi błędami percepcyjnymi – ta kombinacja odbiera rysunkom Gramz jakikolwiek rys pretensjonalności czy schlebiania pospolitym gustom. To inteligentna i bardzo wyrafinowana gra z bestiariuszami różnych epok.
Śledząc tytuły solowych wystaw, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że są kolejnymi spowiedziami Gramz: „Cichutko żyję i się wcale nie ograniczam” (2010), ,,Zdrowie i trzeźwość” (2011), ,,Broda, wąsy , okulary... nie ma jak się schować” (2011), „Nic się nie stało” (2013), „Co by tu porobić przed śmiercią” (2015) i w końcu „Po co to komu” (2016). Trudno jednak powiedzieć, czy mamy tu do czynienia z doświadczeniem indywidualnym, czy pokoleniowym. Rysowniczka naświetla odbiorcom społeczno-ekonomiczne funkcjonowanie artystów. Często w zestawieniu z ich socjologicznym wizerunkiem tworzonym na zewnątrz artystycznego środowiska. Czy chęć bycia takim jak wszyscy jest znakiem czasu reprezentatywnym dla całej grupy twórców? Czy wyrazem zmęczenia tej właśnie indywidualistki? Czy bolą ją plecy? Czy w taki sposób żegnała Ojca? Czy tak wyznacza sobie cel i przy nim stoi? Odbiorca nie może tego zweryfikować. Jednak w jakiś przewrotny sposób prace przywodzą na myśl Dzienniki z lat osiemdziesiątych Teodora Parnickiego. Pisarz notował codziennie kilkadziesiąt słów w określonym kluczu: ile wypił alkoholu, ile stron kolejnych książek napisał, co przeczytał i z kim się kontaktował. Z tych wyjątkowo wstrzemięźliwych not można wyczytać prawdę o toczonej z trudem, i wreszcie przegranej, walce z alkoholizmem, o relacji między piciem i twórczością, depresji i słabości organizmu, o warsztacie pisarza, o źródłach jego poszukiwań, fascynacjach i lekturach pomocniczych, wreszcie o literackim światku PRL-u – od wydawców po krytyków, życiu towarzyskim i niezwykłej symbiotycznej relacji z żoną. Na podstawie kilku linijek jesteśmy w stanie odtworzyć cały świat w jego skomplikowanym bogactwie. Podobnie jest z dość enigmatycznymi pracami rysowniczki. To jest pamiętnik, ale bardzo ciekawie problematyzowany przez samą autorkę. Artystka próbuje skontrolować, w którym momencie jej myśli wprost spływają na kartkę niczym w trakcie seansu pisania automatycznego. A w którym poddana zostaje presji otoczenia medialnego tak silnej, że jest skazana na „przepisywanie” otaczającego ją świata. „Ogrom informacji medialnych próbuje przebić się, przykuć uwagę obrazem i hasłem usiłującym wzbudzić jak najsilniejsze emocje. Po drugiej stronie monitora w spokojnym, bezpiecznym otoczeniu siedzi człowiek, który z jednej strony reaguje na to wszystko emocjonalnie, a z drugiej czuje się wobec tego natłoku problemów bezsilny. Z czasem obojętnieje i przestaje odróżniać rzeczy ważne od mniej istotnych (…)”. A tematów podejmuje artystka sporo i w sposób dojmujący. Niektóre powracają jak refren czy kolejne części fugi. Możliwe, że stają się obsesją, wynikają z poczucia bezsilności, osamotnienia. A może tylko są przedmiotem drobiazgowych studiów?
Przyglądając się tym pracom, warto też sprawdzić, czy w postawionym przed nami lustrze odbijamy się jako zagubieni ludzie, hybrydy czy potwory. Czy to, co wydaje się nam istotą życia, jest w pewnej skali tylko igraszką idioty? I "Po co to komu"?
Bibliografia:
http://zofiagramz.blogspot.com (dostęp 16.01.2016)
Bachtin. Dialog, język, literatura, red. E. Czaplejewicz i E. Kasperski, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1983
Jan Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, tłum. M. Kurecka i W. Wirpsza, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1985
Agata Kłocińska, Karnawał wobec sacrum. O ludyczności kultury współczesnej, „Kultura i wartości”, nr 3 (2012), s. 117–134
Paweł Susid, http://culture.pl/pl/tworca/pawel-susid (dostęp 16.01.2016)
Umberto Eco, Superman w literaturze masowej. Powieść popularna: między retoryką a ideologią, tłum. J. Ugniewska, Znak, Kraków 2008
Janusz Boguszewicz, Święty Sebastian – patron gejów?, http://homiki.pl/index.php/2008/01/wity-sebastian-patron-gejw (dostęp 16.01.2016)
W.J.T. Mitchell, Czego chcą obrazy?, NCK, Warszawa 2015
Mary F. Rogers, Barbie jako ikona kultury, tłum. E. Klekot, Muza, Warszawa 2003
Natasha Walter, Żywe lalki. Powrót seksizmu, tłum. E. Smoleńska, Czarna Owca, Warszawa 2012
Gilles Deleuze i Felix Guattari, Tysiąc plateau, II tom Kapitalizmu i schizofrenii, red. Joanna Bednarek (brak informacji o tłumaczu), Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, Warszawa 2016
Teodor Parnicki, Dzienniki z lat osiemdziesiątych, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2008
Marcin Krasny, Bank Pekao PROJECT ROOM. Zofia Gramz. „Nic się nie stało”, tekst kuratorski, http://www.csw.art.pl/index.php?action=aktualnosci&s2=1&id=710&lang= (dostęp 16.01.2016)
Zofia Gramz
Zofia Gramz urodziła się w 1981 roku w Szczecinie. Mieszka i pracuje w Warszawie. W latach 2003–2008 studiowała na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie u prof. Jana Kucza, Grzegorza Kowalskiego i Zofii Glazer-Rudzińskiej. Dyplom obroniła w 2008 roku w pracowni prof. Romualda Woźniaka. W 2011 roku dzięki rocznemu stypendium artystycznemu Dzielnicy Śródmieście m. st. Warszawy przygotowała wystawę w przestrzeni miejskiej pt. „Zdrowie i trzeźwość”. Za serię rysunków otrzymała w 2012 roku nagrodę w polskim etapie Henkel Art Award.
Spośród wystaw, w których artystka brała udział, warto wymienić grupowe: „Warianty. Pracownia Kowalskiego 2006/2007” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie (2007), „To draw” w galerii Anna Nova w Petersburgu (2013) oraz indywidualne: „Cichutko żyję i się wcale nie ograniczam” (2010) oraz „Broda, wąsy, okulary, nie ma jak się schować” (2011) – obie w galerii Heppen Transfer w Warszawie, „Nic się nie stało” w Bank PKO Project Room w CSW Zamek Ujazdowski (2013) oraz „Co by tu porobić przed śmiercią” w Galerii Monopol w Warszawie (2015).
Więcej informacji o artystce: http://zofiagramz.blogspot.com/
Wydarzenia towarzyszące:
30 stycznia, godz. 11:00 - oprowadzanie autorsko-kuratorskie po wystawie.
Wydarzenie będzie dostosowane do potrzeb osób niesłyszących oraz niedosłyszących.
Wstęp wolny. Zapraszamy!